sobota, 23 marca 2013

Płonie ognisko i szumią knieje

Nie żebym szedł w komercję czy coś, ale postanowiłem drugi raz w historii bloga zamieścić tabulatury gitarowe. Dlaczego? A no dlatego, że to zawsze zwiększa liczbę odwiedzin. Nie widzę sensu pociskania pierdół typu: "Może dzięki tym tabom narodzi się nowa gitarowa gwiazda?". Ludziska lubią sobie pogrywać na gitarce piosenki proste, a do tego znane i lubiane co by zaszpanować mogli. A nóż wśród tych, którzy zaglądną w tego posta znajdą się nowi stali czytelnicy? 

Możecie też potraktować posta jako przerywnik pomiędzy "właściwymi" tekstami :)

Tak więc na początek - po raz drugi - Dżem. Tym razem z czerwoną cegłą.


Dżem
Czerwony jak cegła
Intro:
E|--------------------------------0--------------0--------------|
H|-----0------0------0------------0--------------0--------------|
G|o--4---4--4---4--4---4--4--3-2--1--------------1-------------o|
D|o-------------------------------2--------------2-------------o|
A|---5------5------5------5--4-3--2---2--4---4---2---2--4---4---|
E|---0------0------0------0-------0---0--0---0---0---0--0---0---|

 H7
E|---|---|
H|---|---|
G|---|-o-|
D|-o-|---|
A|---|-o-|
E|---|---|

 cis
E|---|---|
H|---|-o-|
G|-o-|---|
D|---|-o-|
A|---|---|
E|---|---|
 
Tab pochodzi ze strony tabulatury-taby.pl
 
 
 
 
To teraz może coś bardziej z typowo rockowego
polskiego grania...
 Wilki - Son of the blue sky. 
Tak jakby ktoś nie wiedział - intro gra się jednym palcem na progach tylko.


intro(rowniez jako zwrotka i refren)
E|----------------------------------------------------------------0---
H|------0-------0-------0---------------0-------0-------0-------3-----
G|----0---0---0---0---0---0-----0-----0---0---0---0---0---0-----------
D|--5-------4-------2---------2---2-5-------4-------2---------2-------
A|--------------------------3-------------------------------3---------
E|--------------------------------------------------------------------

wstawka (bodajze miedzy zwrotkami)
E|----------------------
H|----------------------
G|---------1-------4----
D|-------0-------0------
A|-----2-------5--------
E|---3-------6----------

zwrotka:
G  a  e  C
G  a  e

refren
G  a  e  C

koncowka:
A  e  }x8
  
Powyższy tab pochodzi ze strony www.chords.pl




 
I na koniec totalny już akt desperackiego pójścia
 w mainstreamowe rejony... Klasyka muzy ogniskowej 
- Płonie ognisko w lesie i szumią knieje.
Z tekstem!
 
Płonie ognisko i szumią knieje,  a E a
Drużynowy jest wśród nas.        a E a (E)
Opowiada starodawne dzieje,      a E a
Bohaterski wskrzesza czas.       a E a (G)

    O rycerstwie spod kresowych stanic,    C G
    O obrońcach naszych polskich granic,   d E a (E)
    A ponad nami wiatr szumny wieje,       a E a
    I dębowy huczy las                     a E a

Płonie ogień jak serca gorący,
Rzuca w niebo iskry gwiazd.
Jedna przeszłość i przyszłość nas łączy,
Szumi wokół senny las.

    W blasku iskier jawi się historia,
    Tyle zdarzeń miało barwę ognia.
    Przy ognisku zasiadły wspomnienia,
    Dziejów kraju uczą nas.

    (A dokoła jak Polska szeroka,
    Płoną ognie młodych serc.)

Już do odwrotu głos trąbki wzywa,
Alarmując ze wszech stron.
Wstaje wiara w ordynku szczęśliwa,
Serca biją w zgodny ton.

    Każda twarz się z uniesienia płoni,
    Każdy laskę krzepko dzierży w dłoni,
    A z młodzieńczej się piersi wyrywa,
    Pieśń potężna pieśń jak dzwon.

Gaśnie ognisko i szumią drzewa,
Spojrzyj weń ostatni raz.
Niech ci w duszy radośnie zaśpiewa,
To co zawsze łączy nas:

    Wspólne troski i radości życia,
    Serc harcerskich zjednoczone bicia.
    I ta przyjaźń najszczersza na świecie,
    Co na zawsze łączy nas.
 
Poniższy tab również pochodzi ze strony www.chords.pl
 

 
 
Miłego grania :p 

środa, 20 marca 2013

Jak zostałem perkusistą (prawie) zawodowym.

Tak, tak panie i panowie... "Młody metalowiec" ( Szczerze wam powiem, że już od dawna nie lubię tego określenia, ale używam bo wciąż ma szerokie walory komercyjne ) dołączył do swojej pierwszej w życiu kapeli. Albo zespołu, to w tym przypadku dużo trafniejsze określenie ( tak wiem panie Miodek nie zaczyna się zdania od "albo"). Zostałem - tu się pochwalę swoją angielszczyzną - drummerem! No, w końcu te sześć lat szkoły muzycznej na tym zacnym instrumencie na coś się przydało.

Zaczęło się jak zwykle w tego typu sprawach... Czyli zupełnie niewinnie. Jakiś czas temu na PKS poznałem pewną dziewczynę, koleżankę mojej kumpeli. Nicola się nazywała ( po raz kolejny - bez nazwisk, choć w tym wypadku to akurat chybaby nie było zbytnim przestępstwem ). Całkiem miła nawet, no niech będzie że ją pochwalę. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się chwilę i potem dosyć długo się nie widzieliśmy ( Tak, też uważam że ta historia wyjątkowa nudno się zaczyna. Nie wiem, czy to efekt wyczerpania po całym dniu czy może utraciłem dziś wenę? )... No, ale po jakimś czasie dostałem informację, że szuka perkusisty do zespołu i, znając ten muzyczny epizod mojego życia, zapytała mnie czy bym nie chciał z nimi pograć. Pewnie, żebym chciał! Dobrze będzie wpisać w CV, że w pierwszym bandzie grało się już w wieku 17 ( no dobra, prawie 18 ) lat. Liczyliście na jakąś zapierającą dech w piersiach opowieść, jak to wykminili moje filmiki na yt, zadzwonili do mnie z opcją podpisania lukratywnego kontraktu i zaoferowali mi swoje bębny, cobym se mógł poćwiczyć? Też bym chciał o czymś takim napisać, ale tak jak mówię - zaczęło się to wszystko nadzwyczaj zwyczajnie ( ukłony dla profesora Miodka raz jeszcze ). Co wcale nie znaczy, że źle!

Głupio bym jednak zrobił, jeśli pojechałbym na tę próbę nie znając muzyki jakiej grają. Wypytałem więc skrzętnie Nicolę o wszystkie szczegóły... I na początek trochę się skonsternowałem. Okazało się bowiem, że grają rocka, ale chrześcijańskiego! W dodatku nie ma z tego żadnych wpływów. Otworzyłem swojego bloga, szybko przeanalizowałem swoje posty - a więc i moje wszystkie myśli i przekonania - i doszedłem do wniosku, że według mojej filozofii gra w takim zespole wcale nie uwłacza mojej godności, a nawet ją podbudowuje! At first, muzyk gra z serca i z pasji, a nie dla pieniędzy. Naczelna zasada, którą zawsze wyznawałem, wyznaję, i wyznawać będę. Secondly, chrześcijański rock to genialna odskocznia od trudów codzienności... Może pojadę teraz po przekonaniach większości zaglądających tu rockmanów czy metalowców, ale dla mnie możliwość uwielbienia Jezusa w taki sposób jest rzeczą wręcz mistrzowską! Humor poprawia jak nic innego ( Oprócz: większości utworów Freedom Call, Disneyowskich komiksów z Kaczorem Donaldem, Sknerusem, siostrzeńcami i innymi kaczkami w roli głównej, niektórych bajek z dzieciństwa oraz książek Zbigniewa Nienackiego i Edmunda Niziurskiego < Kto nie czytał "Księgi Urwisów", powinien jak najszybciej nadrobić ten poważny brak z młodości >  )! Dobra, rzecz jasna nie wytrzymałbym tak nawalać ciągle, ale od czasu do czasu takie coś jest potrzebne. Ok, skoro określiliśmy na jaką kapelę się porwałem, przejdźmy do samego składu i pierwszej próby.

Miejscowość, w której miał się zebrać skład, jest oddalona od mojej wiochy o kilkanaście kilometrów. Początek próby zaplanowano na 19:30 ( mówimy cały czas o wczoraj, tak w gwoli jasności ). Dojechałem więc z tatą na tamtejszy rynek, gdzie miała na mnie czekać Nicola ( Nie, nie serio moja wena dzisiaj postanowiła chyba wyjść na piwo. Nawet ja, kiedy to czytam czuję się znudzony. Ale jak zacząłem, to już skończę no ). Dobra, tata pojechał z powrotem a ja z koleżanką udaliśmy się do tej sali. Po drodze dowiedziałem się od niej o bardzo istotnym fakcie... Otóż powiedziała mi, że śpiewa w chórku. Szybka kalkulacja: Dziewczyna, chórek... Ha, czyli tam też będą inne dziewczyny! No, no od razu zapał do grania wzrasta. 
Gdy przybyliśmy na miejsce, ten mój zapał aż gwizdnął z podziwu ( zastanawiam się, czy to aby nie nazbyt obcesowe? ). Okazało się, że tam w chórku nie było zwykłych dziewczyn.... Tam były piękne dziewczyny! Panowie, w takim towarzystwie to ja bym i disco polo chętnie zagrał. Wspomniana już Nicola, Manuela, Agata, Karolina, Iza, Agnieszka i rodzynek w cieście - czy może wisienka na torcie - Kasia. Nie dość że świetnie śpiewa ( jak wszystkie z resztą ), to i na skrzypcach jeszcze pięknie gra! Normalnie cud, miód i orzeszki ( Mogłem coś chyba pokręcić z tymi imionami, za co z góry przepraszam - jestem tylko pewny że Kasia jest dobrze :p ). Oprócz pięknych wokalistek w składzie byli też Boguś - basista, całkiem równy gość ( przepraszam, pan; Mieliśmy my wszyscy chyba być na ty, ale szacunek dla starszych też trza mieć ) oraz (pan) Mariusz - gitarzysta, podobnie jak i Boguś pełen życia facet. Aha, i jedna z wokalistek była jakoś w wieku Bogusia czy Mariusza. Co wcale rzecz jasna nie znaczy, że ustępowała reszcie dziewczyn. Miła pani całkiem.
Po zwyczajowych uśmiechach, powitaniach ( cześć, kasia jestem - cześć, paweł, cześć, manuela - paweł itd. ), zaczęliśmy wyciągać z aut sprzęt. Rozłożenie się zajęło kilkanaście minut. Tak na marginesie, to całkiem przyjemną salę tam mają. Dobrze, że im w tak małej miejscowości w ogóle pozwalają na takie granie.

Po krótkiej rozgrzewce zostałem zapoznany z częścią granych przez zespół utworów. Wiadomo, na początku trza się było trochę osłuchać, wczuć, ale potem już jakoś poszło. Naprawdę, chciałbym to opisać w swoim zwyczajowym stylu, posługując się metaforami, parafrazami i dziwnym humorem ale mój umysł odmawia dziś ze mną jakiejkolwiek współpracy. Generalnie wszystko sprowadza się do tego, iż ta próba to było genialne wręcz przeżycie. Świetna atmosfera, mili ludzie, pełen luz po prostu. Utworki niczego sobie, tak ( jak już wspomniałem ) na poprawę humorku. Rockowa energia i chrześcijański feeling to całkiem niezłe połączenie, wbrew pozorom.

Nie, ja już dzisiaj naprawdę dzisiaj wysiadam.... Serio. Gdyby było inaczej, to w pierwszym zdaniu tego akapitu nie napisałbym dwa razy słowa "dzisiaj". 

Liczcie więc na to, że kolejny opis mojej przygody z zespołem - Belle Co tak apropo się nazywa - napiszę z duszy, bo przecież jest ona odbiciem absolutu ( tak, Młodą Polskę właśnie przerabiamy w szkole ). Tymczasem pozdrawiam cali zespolik: Basistę, piękne wokalistki, gitarzystę, piękne wokalistki, klawiszowca którego akurat nie było no i nie mogę rzecz jasna zapomnieć o pięknych wokalistkach ( dobra, powieliłem patent, przyznaję ). Jeśli będą na tyle łaskawi i nie wywalą mnie ze swoich szeregów, to myślę że za jakiś czas możecie nas wypatrywać na koncercie ( - tach? )... A wtedy opis w stylu pana Krzywińskiego gwarantowany :)

niedziela, 17 marca 2013

Kilka porad, jak założyć legendarną kapelę. Zostań gwiazdą rocka z Dziennikiem Młodego Metalowca!

Zainspirowany pełnymi polotu i pasji opisami tras koncertowych wspomnianego już kiedyś przeze mnie Macieja Krzywińskiego, dziennikarza miesięcznika "Metal Hammera" i motoru napędowego Zespołu Przedostatniej Strony Metal Hammer ( poczytać, polubić można tu: http://www.facebook.com/ZPSMH?ref=ts&fref=ts ), postanowiłem zastanowić się nad receptą na założenie idealnej rockowej kapeli. Choć "idealne" to być może złe słowo... Ale wiadomo generalnie o co rozkmina idzie. Laski, miliony sprzedanych płyt, koncerty na Wembley, Narodowym ( jak nie będzie padać ), później audiencje u głów państw, własna gwiazda na hollywoodzkiej alei i oczywiście rzesze fanów na całym globie.

Czego więc trzeba, aby osiągnąć taki status i zamachać kolegom hip - hopowcom, techniowcom ( czy tak się odmienia? ) plikiem szmalu przed oczami, zaszpanować laskami i, gdy już im kopary opadną, pokazać \m/ na odchodne? Na początek dobrym pomysłem byłoby skompletowanie składu. Nie zawsze jest to oczywiście wymagane. Chociażby ten koleś co nagrywa pod pseudonimem ( bądź też szyldem ) Ordinary Brainwash. Jakoś w zeszłym roku, czy trochę wcześniej wydał drugą płytę, na której wszystkie partie instrumentalne skomponował i zagrał sam. Nie chciał się laskami z innymi podzielić, menda jedna. 
No ale przyjmijmy że trzeba zebrać ten skład. Ogólny schemat wygląda tak: Gitarę prowadząca otrzymuje koleś który potrafi coś tam grać, na rytmicznym wiośle wystarczy znać podstawowe chwyty nie - barowe i F, bas wymaga jedynie wiedzy że ma cztery struny a nie sześć a na gary bierzesz kogokolwiek, byleby się w miarę rytmu trzymał. Za mikrofonem może stanąć ten który dzierży prowadzącą, bo to często idzie w parze. Jak nie, to weź kumpla, niech łyknie połówkę zimnego spirytusu i będzie charczał idealnie. Choć z resztą wokal też niech bierze pierwszy lepszy, poprawi się go na kompie i już. A jak na koncercie ktoś mu coś zarzuci, to powie że jeszcze ma kaca po ostatniej imprezie. Wybaczą, przecież ludzie kochają imprezy.
W zależności od tego jaki gatunek rockowej/metalowej nawalanki zamierzamy uprawiać możemy użyć klawiszy. Dobrym rozwiązaniem jest użycie jakiegoś syntezatora, bo tu wystarczy znać dwa dźwięki, umieć je równocześnie nacisnąć i już kolejny Twisted Sister, Poison albo Warrant gotowy. Przy bardziej ambitnych gatunkach będziemy prawdopodobnie musieli poszukać kogoś zaznajomionego z tematem. 
Podstawowe kryteria jeśli chodzi o dobór składu mamy. Drugim kryterium (moim zdaniem o niebo ważniejszym) jest oczywiście mocna łeb. No, bo przecież będzie trzeba na tych trasach jakoś ogarniać. To nie jest tak łatwo jak się wydaje! Wlewać w siebie morza wódy, whiskey czy innych szlachetnych trunków też trzeba umieć. A jeszcze następnego dnia śpiewać dla tysięcy rozhasanych fanów ( bo skoro kapela kultowa, to ma supporty, a więc fani będą rozgrzani )? Toż to zakrawa pod rasowy talent! Dobrymi przykładami są tutaj Lemmy i Keith Richards. W Piśmie Świętym napisane było: " Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa Bożego " ( pamiętajcie, to żadne kpiny tylko cytat, bo jestem katolikiem). A ja wam mówię: Jeśli nie staniecie się jak Lemmy albo Keith Richards, nie wejdziecie na koncert na Wembley jako międzynarodowa gwiazda rocka.
No dobra. Skład już mamy. Teraz wypadałoby napisać jakieś numery. Wbrew pozorom to wcale nie jest trudne. Nasz gitarzysta rytmiczny zarzuci trzema power chordami, walniemy solówkę na dwóch strunach, dołączamy polkę na garach i hicior murowany. Nie wierzycie, że to tak łatwo? Spójrzcie na taki Bullet For My Valentine. Podobno któryś utwór z ich ostatniej płyty, nie pamiętam teraz tytułu, powstał w trzy minuty. Zważywszy na to, że trwa dłużej niż trzy minuty, to jest to swego rodzaju wyczyn. Jeśli będziemy pragnęli zagrać punka, to też wysiłku większego raczej wkładać nie będzie trzeba. W innych przypadkach raczej dobrym rozwiązaniem będą próby.
Gdy już ogarniemy w miarę repertuar, czas nagrać demo. Jeśli nie będzie nas stać na wynajem studia, zróbmy tak jak zrobił śp. Kurt z Nirvaną. Zatrudnijmy się gdzieś na zmywaku na jakieś dwa tygodnie, zaróbmy te parę stów a potem w dwie godziny nagrajmy przepustkę do kariery. To jedna opcja.
Druga to rzecz jasna koncerty. Nie wskazane jest grywanie po wiejskich dożynkach i zabawach, gdyż  wsioki mogą tej muzy nie zrozumieć. Potem nas sąsiadki będą od diabłów wyzywać, a w skrajnych przypadkach na stos zaniosą i z uśmiechem popatrzą, jak wydajemy ostatnie tchnienie.Lepszym rozwiązaniem jest podpinanie się jako supporty w jakiś klubach albo koncertach plenerowych. Do występów rzecz jasna nie używamy drogich sprzętów, bo też będzie je trzeba często z początku wymieniać. Może i rozwalanie na scenie gitar jest oklepane, ale zawsze przyciągnie uwagę potencjalnych dystrybutorów naszej muzy. 
I tym oto sposobem mamy wydaną płytę! A później to już z górki. Rzucamy szkołę, pijemy, ruszamy w trasę, pijemy, kręcimy z panienkami, gramy koncerty, pijemy, udzielamy wywiadów, pijemy, wypisujemy autografy no i oczywiście nie można zapominać o piciu. Żeby szybciej się wypromować, można pokazać tyłek na scenie, powiedzieć Lady Gadze że jej stroje to nabędziesz w mięsnym albo warzywniaku na zeszyt  lub wejść w związek z Megan Fox. Tak oto rodzi się nowa legenda rocka!

Teraz to droga na Wembley jest już bardzo krótka. Potem będziesz mógł się chwalić: "Pokazałem tyłek tam, gdzie Domarski Anglikom bramkę strzelił!". Long live Rock'n'roll ( and metal, of course, too )!

P.S Zaznacza się, że niniejszy tekst w żaden sposób nie zachęca do popadania w jakiekolwiek nałogi, co może sugerować częste używanie słowa "picie". Ponadto autor nie odpowiada za wszelkie niedogodności i nieprzyjemności dla rodziców, których dzieci po przeczytaniu niniejszych słów zapragną rzucić szkołę i zostać gwiazdą rocka. Tekst został stworzony dla ludzi inteligentnych, trzeźwych ( niech ktoś coś spróbuje zasugerować ), którzy poważnie myślą o rozpoczęciu muzycznej działalności w branży rockowej/metalowej. 

Dobra, w tym ostatnim zdaniu pozwoliłem sobie zażartować.

wtorek, 12 marca 2013

Brać Metalowa! Również słów kilka o istocie muzyki.


Do napisania tych słów zainspirował mnie wywiad w marcowym numerze „Metal Hammera”, przeprowadzony przez Macieja Miskiewicza z Fenrizem z Darkthrone ( kto interesuje się metalem a nawet nie kojarzy tej nazwy ani postaci Fenriza oraz Nocturno Culto, szybko powinien ten brak nadrobić ), jednej z najbardziej zasłużonych dla black metalu kapel. Już widzę niektóre miny, szydercze śmiechy, a może i nawet wyrazy politowania nad głupotą piszącego, który chce zdefiniować istotę muzyki ( patrz druga część tytułu posta ) na przykładzie gatunku niszowego, poza rykiem nie posiadającym żadnych wartości. Otóż tego typu durne osoby mogą od razu ten tekst wyłączyć. Chociaż nie, czytajcie dalej. Może wam się coś w tych łbach poukłada.

Wywiad zaczął się krótkim wstępem pana Macieja: „Szacunek. Szacunek. Szacunek. Za muzykę i wierność ideałom. Przed wami Gylve Nagell aka Fenriz – Wojownik Prawdziwego Metalu”. Już tych parę zdań może obrazować, jak legendarnym statusem cieszą się obaj panowie w środowisku metalowym. Nie tylko za muzykę, ale za tę wierność ideałom właśnie. No bo popatrzmy na nich. Od dwudziestu pięciu lat łupią klasyczny black metal ( prócz pierwszej death metalowej płyty „ Soulside Journey”  i sporadycznie z naleciałościami innych gatunków <  lekko punkowe wpływy na ostanich dwóch - trzech płytach > ), nie bacząc na zmieniające się mody, postęp cywilizacyjny, techniczny i co tam sobie kto jeszcze przytoczy. Na każdej płycie udaje im się zachować brzmienie, dzięki któremu słuchacz może poczuć się jak w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. I co z tego mają? Bogaci nigdy nie będą, bo na tej muzie rzecz jasna nie da się zbić kokosów ( no, ale o przeżycie też się martwić nie muszą, w końcu to legenda ). Na sławę poza kręgami metalowymi, być może jakimiś rockowymi też nie mają raczej co liczyć. Zdarza się jedynie czasami, że jakaś gwiazda masowej kultury, brylująca w telewizji czy gazetach wspomni o nich w kontekście tego, czego się słuchało za młodu bądź też inspiracji ( w tym samym numerze młotka Marcin Prokop < tak, ten z TVN > wypowiada się o metalu, mówiąc że w swej kolekcji ma płyty takich zespołów jak Morbid Angel, Death, Napalm Death, Anthrax czy Samael ). Do Rock’n’roll Hall of Fame też ich raczej nie wprowadzą ( choć tutaj zdarzyło się już wiele dziwnych i niezrozumiałych dla mnie przypadków ). Jednym słowem ( a żeby być ścisłym, to czterema ): Gówno z tego mają. I to jest właśnie piękne i godne podziwu! Trzeba naprawdę kochać muzykę, być nią do szpiku kości przesiąkniętym żeby bez przerwy ją nawalać wiedząc, że nigdy większych korzyści to nie przyniesie. Dzisiejszy świat, wszystko to co dzieje się w telewizji, co obserwujemy w sieci próbuje nam wmówić, że muzyka to powinna być tylko kupa kasy, grube imprezy i laski. Z tym ostatnim mogę się zgodzić, bo nawet śląskie kapele ludowe jakieś gryfne frelki będą mieć, ale żeby grać muzykę po to tylko żeby zarabiać grubą kasę, brylować w teledyskach na popularnych stacjach i jeździć po imprezach? Żenada. Płakać się chce nad takim stanem rzeczy. Może się mylę, ale czy muzyka nie powinna wypływać z serca, nie powinna być podyktowana emocjami i uczuciami? Nie chcę rzecz jasna mówić, że dążenie do bycia sławnym jest złe – każdy wykonawca przecież chce kiedyś stanąć nad setkami tysięcy ludzi, krzyknąć „O! O oooo!”  i czekać aż mu odpowiedzą. No ale czy zakładanie disco polowego zespołu może być podyktowane uczuciami? Ostatnio przekonałem się też, że numery królujące na dyskotekach – zabawach w latach 80 ( które notabene miały jakiś sens i klimat – wiadomo, Modern Talking, Bad Boys Blue, Joy, te sprawy < dobra, kurde, niech wam będzie! Lubię czasami potańczyć :p [ no ale teraz Post jest ] > ) pod względem kompozycji wcale nie muszą się różnić od tych współczesnych rzeczy. Ba, są nawet dużo bardziej skomplikowane! Współczesna piosenki klubowe oscylują wokół dwóch nut, jednego bitu i basu. Ot, cały numer, serio. Nie wierzycie? Ściągnijcie sobie program ZynAddSubFX. To komputerowy syntezator. Zajmuje ok. 1,5 megabajta. Przy odrobinie samozaparcia da się z tym czymś zostać królem współczesnej muzy klubowej. Można jeszcze wrzucić do któregoś Ejaya, dołożyć parę sampli, przeczyścić, wyrównać tempo ( pół godziny roboty ) i największe kluby świata stoją przed nami otworem. Czy taka muza może wypłynąć z serca? Myślę, że to pytanie retoryczne. Z resztą to, co dzieje się ze współczesnym pojmowaniem muzyki jest przerażające. Niedawno ktoś udostępnił na facebooku obrazek z napisem „Muzyka bez basów to nie muzyka. Amen.” Przecież to jest totalna bzdura, idiotyzm, wręcz kulturowa demagogia! Tacy ludzie nigdy nie słyszeli słów „akustycznie”, „nastrojowo”, „unplugged”, „muzyka wokalna” czy „muzyka klasyczna”. Nie mają zielonego, czerwonego, czarnego ani odnoszącego się do żadnego innego koloru pojęcia o muzyce! Ona powinna wyrażać nas! Każdy muzyk jest przecież także poetą, a poeci ( w większości ) traktują swą sztukę nadzwyczaj poważnie i zawsze piszą kierując się emocjami oraz własnymi myślami.

   

Na koniec przejdźmy jeszcze do tej pierwszej części tytułu… Zostawiłem to sobie na deser, bo chcę odnośnie tematu przytoczyć genialną wypowiedź, wspomnianego Fenriza właśnie z tego samego wywiadu: „… Dziś ludzie mają szczęście, ale ja miałem go więcej, bo żyłem w czasach, gdy musiałeś kupić cztery gówniane płyty by w końcu natrafić na jedną kapitalną. Bo nie było informacji i nikt nie mógł ci pomóc. Dziś logujesz się w sieci, znajdujesz znajomych i rozmawiasz o muzyce. Możesz być ekspertem od jakiegoś gatunku w wieku 16 lat. To fantastyczne. Miałem szczęście widzieć na własne oczy te ciężkie czasy i te dobre. Te ciężkie przynosiły chyba nawet więcej satysfakcji. Ludzie muszą być urabiani. Podstawa to znajomość klasyki. Większość współczesnych kapel brzmi jak nieudolne kopie kapel ze złotej epoki, ale i tak wspieramy większość żołnierzy. Wsparcia i lojalności w metalu nie da się porównać z żadnym innym gatunkiem. Ludzie związani z innymi gatunkami zazdroszczą nam tego. Mogą myśleć, że jesteśmy głupi, albo przerażający, ale oddaliby wiele za taką lojalność, jaka funkcjonuje w metalu.”

Czy naprawdę potrzeba wam do tego jakiegoś komentarza? Jeśli któryś z tych pseudo „fanów” muzyki ( o których pisałem na początku ) to przeczytał to teraz już chyba wie, na czym polega istota muzyki. Płynie z serca, wyraża uczucia, zmienia światopoglądy, a przede wszystkim – łączy ludzi. Dlatego właśnie wybrałem do opisania tego tematu black metal. Kasy z tego nie będzie nigdy, należytej sławy też nie, ale muzyka i więzi wśród metalowej braci przetrwają na zawsze!



P.S. W pojęciu „metalowej braci” umieszcza się wyznawcę każdego ciężkiego gatunku, nie tylko black, a więc kilkaset milionów osób.