Do napisania tych słów zainspirował mnie wywiad w marcowym
numerze „Metal Hammera”, przeprowadzony przez Macieja Miskiewicza z Fenrizem z
Darkthrone ( kto interesuje się metalem a nawet nie kojarzy tej nazwy ani
postaci Fenriza oraz Nocturno Culto, szybko powinien ten brak nadrobić ),
jednej z najbardziej zasłużonych dla black metalu kapel. Już widzę niektóre
miny, szydercze śmiechy, a może i nawet wyrazy politowania nad głupotą
piszącego, który chce zdefiniować istotę muzyki ( patrz druga część tytułu
posta ) na przykładzie gatunku niszowego, poza rykiem nie posiadającym żadnych
wartości. Otóż tego typu durne osoby mogą od razu ten tekst wyłączyć. Chociaż
nie, czytajcie dalej. Może wam się coś w tych łbach poukłada.
Wywiad zaczął się krótkim wstępem pana Macieja: „Szacunek.
Szacunek. Szacunek. Za muzykę i wierność ideałom. Przed wami Gylve Nagell aka
Fenriz – Wojownik Prawdziwego Metalu”. Już tych parę zdań może obrazować,
jak legendarnym statusem cieszą się obaj panowie w środowisku metalowym. Nie
tylko za muzykę, ale za tę wierność ideałom właśnie. No bo popatrzmy na nich.
Od dwudziestu pięciu lat łupią klasyczny black metal ( prócz pierwszej death
metalowej płyty „ Soulside Journey” i
sporadycznie z naleciałościami innych gatunków < lekko punkowe wpływy na ostanich dwóch - trzech płytach > ),
nie bacząc na zmieniające się mody, postęp cywilizacyjny, techniczny i co tam
sobie kto jeszcze przytoczy. Na każdej płycie udaje im się zachować brzmienie,
dzięki któremu słuchacz może poczuć się jak w drugiej połowie lat osiemdziesiątych.
I co z tego mają? Bogaci nigdy nie będą, bo na tej muzie rzecz jasna nie da się
zbić kokosów ( no, ale o przeżycie też się martwić nie muszą, w końcu to
legenda ). Na sławę poza kręgami metalowymi, być może jakimiś rockowymi też nie
mają raczej co liczyć. Zdarza się jedynie czasami, że jakaś gwiazda masowej
kultury, brylująca w telewizji czy gazetach wspomni o nich w kontekście tego,
czego się słuchało za młodu bądź też inspiracji ( w tym samym numerze młotka
Marcin Prokop < tak, ten z TVN > wypowiada się o metalu, mówiąc że w swej
kolekcji ma płyty takich zespołów jak Morbid Angel, Death, Napalm Death,
Anthrax czy Samael ). Do Rock’n’roll Hall of Fame też ich raczej nie wprowadzą
( choć tutaj zdarzyło się już wiele dziwnych i niezrozumiałych dla mnie
przypadków ). Jednym słowem ( a żeby być ścisłym, to czterema ): Gówno z tego
mają. I to jest właśnie piękne i godne podziwu! Trzeba naprawdę kochać muzykę,
być nią do szpiku kości przesiąkniętym żeby bez przerwy ją nawalać wiedząc, że
nigdy większych korzyści to nie przyniesie. Dzisiejszy świat, wszystko to co
dzieje się w telewizji, co obserwujemy w sieci próbuje nam wmówić, że muzyka to
powinna być tylko kupa kasy, grube imprezy i laski. Z tym ostatnim mogę się
zgodzić, bo nawet śląskie kapele ludowe jakieś gryfne frelki będą mieć, ale
żeby grać muzykę po to tylko żeby zarabiać grubą kasę, brylować w teledyskach
na popularnych stacjach i jeździć po imprezach? Żenada. Płakać się chce nad
takim stanem rzeczy. Może się mylę, ale czy muzyka nie powinna wypływać z
serca, nie powinna być podyktowana emocjami i uczuciami? Nie chcę rzecz jasna
mówić, że dążenie do bycia sławnym jest złe – każdy wykonawca przecież chce
kiedyś stanąć nad setkami tysięcy ludzi, krzyknąć „O! O oooo!” i czekać aż mu odpowiedzą. No ale czy
zakładanie disco polowego zespołu może być podyktowane uczuciami? Ostatnio
przekonałem się też, że numery królujące na dyskotekach – zabawach w latach 80
( które notabene miały jakiś sens i klimat – wiadomo, Modern Talking, Bad Boys
Blue, Joy, te sprawy < dobra, kurde, niech wam będzie! Lubię czasami
potańczyć :p [ no ale teraz Post jest ] > ) pod względem kompozycji wcale
nie muszą się różnić od tych współczesnych rzeczy. Ba, są nawet dużo bardziej
skomplikowane! Współczesna piosenki klubowe oscylują wokół dwóch nut, jednego
bitu i basu. Ot, cały numer, serio. Nie wierzycie? Ściągnijcie sobie program
ZynAddSubFX. To komputerowy syntezator. Zajmuje ok. 1,5 megabajta. Przy
odrobinie samozaparcia da się z tym czymś zostać królem współczesnej muzy
klubowej. Można jeszcze wrzucić do któregoś Ejaya, dołożyć parę sampli,
przeczyścić, wyrównać tempo ( pół godziny roboty ) i największe kluby świata
stoją przed nami otworem. Czy taka muza może wypłynąć z serca? Myślę, że to
pytanie retoryczne. Z resztą to, co dzieje się ze współczesnym pojmowaniem
muzyki jest przerażające. Niedawno ktoś udostępnił na facebooku obrazek z
napisem „Muzyka bez basów to nie muzyka. Amen.” Przecież to jest totalna
bzdura, idiotyzm, wręcz kulturowa demagogia! Tacy ludzie nigdy nie słyszeli
słów „akustycznie”, „nastrojowo”, „unplugged”, „muzyka wokalna” czy „muzyka
klasyczna”. Nie mają zielonego, czerwonego, czarnego ani odnoszącego się do
żadnego innego koloru pojęcia o muzyce! Ona powinna wyrażać nas! Każdy muzyk
jest przecież także poetą, a poeci ( w większości ) traktują swą sztukę
nadzwyczaj poważnie i zawsze piszą kierując się emocjami oraz własnymi myślami.
Na koniec przejdźmy jeszcze do tej pierwszej części tytułu…
Zostawiłem to sobie na deser, bo chcę odnośnie tematu przytoczyć genialną
wypowiedź, wspomnianego Fenriza właśnie z tego samego wywiadu: „… Dziś
ludzie mają szczęście, ale ja miałem go więcej, bo żyłem w czasach, gdy
musiałeś kupić cztery gówniane płyty by w końcu natrafić na jedną kapitalną. Bo
nie było informacji i nikt nie mógł ci pomóc. Dziś logujesz się w sieci,
znajdujesz znajomych i rozmawiasz o muzyce. Możesz być ekspertem od jakiegoś
gatunku w wieku 16 lat. To fantastyczne. Miałem szczęście widzieć na własne
oczy te ciężkie czasy i te dobre. Te ciężkie przynosiły chyba nawet więcej
satysfakcji. Ludzie muszą być urabiani. Podstawa to znajomość klasyki.
Większość współczesnych kapel brzmi jak nieudolne kopie kapel ze złotej epoki,
ale i tak wspieramy większość żołnierzy. Wsparcia i lojalności w metalu nie da
się porównać z żadnym innym gatunkiem. Ludzie związani z innymi gatunkami
zazdroszczą nam tego. Mogą myśleć, że jesteśmy głupi, albo przerażający, ale
oddaliby wiele za taką lojalność, jaka funkcjonuje w metalu.”
Czy naprawdę potrzeba wam do tego jakiegoś komentarza? Jeśli
któryś z tych pseudo „fanów” muzyki ( o których pisałem na początku ) to
przeczytał to teraz już chyba wie, na czym polega istota muzyki. Płynie z
serca, wyraża uczucia, zmienia światopoglądy, a przede wszystkim – łączy ludzi.
Dlatego właśnie wybrałem do opisania tego tematu black metal. Kasy z tego nie
będzie nigdy, należytej sławy też nie, ale muzyka i więzi wśród metalowej braci
przetrwają na zawsze!
P.S. W pojęciu „metalowej braci” umieszcza się wyznawcę
każdego ciężkiego gatunku, nie tylko black, a więc kilkaset milionów osób.